poniedziałek, 2 czerwca 2014

Rick Riordan- Zagubiony Heros

Wyobraź sobie że zdarza ci się coś takiego, jak trójce naszych bohaterów.

Jason budzi się w autobusie pełnym młodzieży, trzyma za rękę piękną dziewczynę, ale nie pamięta kim jest. Wychodzi na to, że stracił pamięć, chociaż Piper zachowuje się jakby ich coś łączyło, a Leo twierdzi, ze jest jego najlepszym przyjacielem. Czuje dezorientacje i nie wie co się dzieje.

Piper trzyma w sobie straszną tajemnicę. Jej ojciec, bardzo znany aktor zaginął, a ona sama miała sen, którego znaczenia nie potrafi rozszyfrować. Jedyne co wie to to, że jej tata ma kłopoty, a ona musi mu pomóc. Dodatkowo jej chłopak Jason wydaje się jej nie poznawać. Dziewczyna zastanawia się to się dzieje.

Ale jest jeszcze Leo, który ma niezwykłe zdolności techniczne, ADHD i straszna przeszłość.

W każdym z nich jest coś nie tak, dlatego chodzą do Szkoły Dziczy, dla trudnej młodzieży. Piper znalazła się w niej dlatego, że chcąc zwrócić uwagę swojego ojca kradła różne rzeczy. Jej tata powiedział ''dosyć'' kiedy wróciła z BMW.

Podczas szkolnej wycieczki wybucha burza oraz atakują ich dziwne potwory. Wtedy historia się rozkręca. Okazuje się że nasi bohaterowie są dziećmi Bogów i trafiają do miejsca zwanego Obozem Herosów. Leo zostaje niemal od razu uznany przez swojego ojca Hefajstosa. Boga ognia, rzemiosła i kowalstwa. Trafia do domku pełnego narzędzi, jednak wszyscy mówią o ciążącej na nim klątwie.

Jednak na ich trójce ciąży przepowiednia. Czy uda im się ja spełnić?

Po raz pierwszy książkę miałam w ręce w wakacje. Usilnie chciałam kupić coś do czytania. Historia od razu mnie zaciekawiła, uwielbiam mity o bogach greckich. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, ze ''Obóz Herosów'' jest kontynuacją Percy'ego Jacksona. Pojawiają się postaci z tamtych części.

Gdy wróciłam do domu od razu rzuciłam się w kłąb wydarzeń, a jest ich dużo. Jednak czyta się szybko i przyjemnie. Nie mogłam odłożyć historii kiedy nasi bohaterzy mieli kłopoty, musiałam doczytać. Nawet nie po to by zobaczyć co się stanie, a dlatego, że nie potrafiłam. Wszystko jest tak świetnie opisane. Język pisania jest prosty do zrozumienia, ale nie banalny jak dla ośmiolatka. Teoretycznie historia jest oklepana. Trojka nastolatków nie wiedzących że posiadają nadludzką silę i przepowiednie do spełnienia, a w wiórze wydarzeń okazuje się jacy są wspaniali i dokonują wszystkiego z zamkniętymi oczami. Oczywiście mają swoje upadki, zawsze coś musi wyjść źle. Jednak nie mogę powiedzieć o tej książce że jest oklepana. Ma w sobie ''to coś'' czego nie mają inne. Jest w niej trochę tajemnicy, sekretów, bólu oraz bardzo dużo przelewu krwi. To jedna z tych serii w których by bohaterzy zrobili część zadania muszą pójść w parę innych niebezpiecznych miejsc.

Nie wiem czy czytam dobrze dobrane książki do mojego gustu, czy wciąż przeczytałam za mało, ale były tylko dwie powieści o których wypowiedziałam się źle. Sądzę że każda historia ma w sobie coś niesamowitego, a ta całkowicie mnie urzekła.

Najbardziej w książce podobało mi się ostatnie zdanie. To po nim pierwsze co pomyślałam było ''matko, ta książka jest genialna''. W głębi świadomości wiedziałam o tym(co mówi to zdanie), lecz historia nie kazała mi o tym myśleć, dlatego gdy skończyłam czytać krew dosłownie zatrzymała mi się w żyłach i wiedziałam że koniecznie muszę sięgnąć po kolejną cześć.


sobota, 25 stycznia 2014

Miasto Upadłych Aniołów.

Był dość duży odstęp czasu, kiedy po ''Mieście Kości'' sięgnęłam po czwartą część. Ale gdy już wpadła w moje ręce wzięłam ją bez wahania, zabrałam ze sobą do wanny i rozkoszowałam się czytaniem.

Miasto Upadłych Aniołów jest nieco inne od poprzednich części. Tamte uważam jako rozwój historii a ta jest nieco poważniejsza. Nadal dzieje się dużo jak zawsze. Jednak tym razem Clary zaczyna poważne szkolenie jakie powinien przejść każdy Nefilim. Luke i matka nastolatki zdecydowali się pobrać, Jace może już na spokojnie cieszyć się miłością do swojej ukochanej.. Gdyby nie regularnie nawiedzające go koszmary dotyczące śmierci Clary. Dlatego, w obawie o jej bezpieczeństwo unika jej. Dodatkowo umierają nowonarodzone dzieci. Charakteryzują je czarne oczy.
Czy ktoś chce zrobić armie Sebastianów a raczej Jonathanów?

Między innymi, dlatego rożni się ta cześć od poprzednich, jest bardziej mroczna, jest wiele zagadek do wyjaśnienia, dużo bólu i cierpienia. Spotykałam się ze słowami, że ta część jest beznadziejna, pisana dla zysków lub Cassandra nie ma już pomysłów na siebie. Nie powiedziałabym tego, po prostu rożni się od poprzednich, wcześniej było więcej fantastyki, więcej zapoznania się z ich kultura, Idrysem, dużo niespodziewanych przygód i zawrotów akcji.

To moja ukochana seria i nie zawiodłam się, przeczytałam ją równie szybko i z taką samą przyjemnością jak poprzednie. Warsztat pisarski jest taki sam i dzięki temu lektura jest tak przyjemna. Jace jest teraz inny, ale widać jego bezgraniczną miłość do Clary, nadal pokazuje że jest narcyzem oraz jego sarkazm jest tak mocny jak w poprzednich częściach, jednak jest go mniej dlatego też Miasto Upadłych Aniołów nie jest tak kolorowa i zabawna. To i tak nie powstrzymywało mnie przed myśleniem ''ah ten Jace, nigdy się nie zmieni.''

Simon jak zwykle wpada w tarapaty i nie spodziewałby się że osoba która w tych chwilach jest przy jego boku, to ta która zawsze okazywała ze go nie lubi.

Dodatkowo mamy nowa postać, współlokator Simona i nowy członek zespołu ale czy jest tym za kogo się podaje?

W pewnym sensie wszystko wróciło do normy, lecz prawdziwe kłopoty dopiero nadciągają.

Tak czy inaczej książkę czytało się przyjemnie, nie było tyle zawrotów akcji jak w poprzednich lecz rozpoczyna się nowy początek. Polecam ja tak samo jak i poprzednie.



"- Połamania nóg - życzył im Jace ze złośliwym uśmiechem. - Ja zaczekam tutaj i mam nadzieję, że połamię cudze."


wtorek, 24 grudnia 2013

Wesołych Świąt!

Drodzy Czytelnicy!

Z okazji świąt chciałabym złożyć Wam najserdeczniejsze życzenia. Dużo zdrowia, szczęścia, bo szczęście jest najważniejsze oraz spełnienia marzeń. Bo wy najbardziej wiecie czego chcecie, wiec życzę Wam by wszystko zawsze szło po Waszej myśli. Dużo, dużo radości bo bycie radosnym to podstawa!


czwartek, 12 grudnia 2013

Miasto Szkła.

Po dwóch wspaniałych częściach Darów Anioła oczywiście czułam niedosyt. Musiałam sięgnąć po kolejną część, byłam jak zahipnotyzowana. Jedyne co w moim mózgu istniało to usilna potrzeba przeczytania "Miasta Szkła". Akcja nas wciąga od samego początku.

Otóż nasza Clary wybiera się do Idrisu, miasta rodzinnego Nocnych Łowców. Clave chce ją zobaczyć po tym co stało się na statku Valentine'a. Jace robi wszystko by ją powstrzymać. Nie chce by tam szła, bo wie że Konclave ją wykorzysta do wyższych celów. Wciąga w to Simona, który podaje jej zła godzinę. Wszystko poszło źle, zamiast Clary w Idrysie znalazł się jej przyjaciel, a zdenerwowana i rozczarowana Nefilim otwiera swój własny portal używając steli i odrobiny swoich zdolności. Luke, jako honorowy zastępca ojca, którego nigdy nie miała wskakuje za nią. A muszę wspomnieć że ''przyjazdy'' do Idrisu nie mogą się odbywać za plecami Clave, bo może pójść coś nie tak. W dodatku ani Simon, ani Luke nie mogą tam przebywać. Jak zareagują na wilkołaka i chodzącego za dnia w mieście w którym mogą przebywać tylko Nefilim? I co zrobi Jace, gdy zobaczy Clary, a ona gdy dowie się że jej przyjaciel również tu jest? 

Mamy okazje zobaczyć jacy są Nocni Łowcy gdy nie zabijają i jak wygląda ich rodzinne miasto. Nasi bohaterzy przeżywają przygodę za przygodą, a książka trzyma w napięciu aż do ostatniej strony. Było jak poprzednim razem. Gdy kończył się rozdział, albo natychmiast czytałam dalej, albo otwierałam buzie i siedziałam jak idiotka. Tyle emocji przeze mnie przeszło czytając, że nie da się opisać. 

Ani razu nie pomyślałam że książka jest napisana na siłę, rozbudowana ''dla pieniędzy''. Co prawda zaskakuje i to bardzo, czasami trzeba usiąść i pomyśleć od początku co się zmieniło w historii i jak zostały zmienione fakty, ale to było coś co mi się najbardziej podobało. Bo prawda jest taka, że jeszcze nigdy nie czytałam ksiazki, która by mnie tak zaskoczyła fabułą i jej rozwojem. Może to też jest wina tego, że zawsze każdy mi spojleruje, ale nie da się ukryć, ze ta seria bije na głowę. Za co się ukłaniam dla Cassandry Clare. Wymyśliła nowy świat, kolejny do którego będę powracać prawdopodobnie przez całe życie, jeśli mi na to pozwoli. 

W książce występują nowe postaci, Sebastian i rodzina Penhallow, krewni Lightwoodow. Nawet na tym się nie zawiodłam, bo każda z osób ma swoje istnienie nie bez powodu i są one opisane dokładnie i każda z nich po części zyskuje moja sympatie. Jeśli po przeczytaniu tych trzech części zapytaliby mnie, kto jest moją ulubioną postacią, zapewne odpowiedziałabym ze Jace, Isabelle, Alec i Magnus. Zawsze życzę im dobrze i rozbraja mnie ich osobowość i sposób bycia. Jeśli z trzeciej czescy miałabym kogoś wybrać, to bardzo spodobał mi się Sebastian. Ale jeżeli miałabym wymienić za co lubię każda z osób to z pewnością miałabym co opowiadać. Może to śmieszne, głupie i dziecinne ale te ksiazki są dla mnie jak rodzina i obecnie nie widzę powodu dla którego miałabym się z nimi rozstać. 


''Mogłaby zamknąć oczy, udawać, że wszystko jest w porządku. Wiedziała jednak, że nie da się żyć z zamkniętymi oczami.''

"- Odprowadzę cię – zaoferował się Jace. – A co do Simona, to chyba sam potrafi trafić do domu w ciemnościach... prawda, Simon?
- Oczywiście, że potrafi – odezwał się oburzony Alec, skwapliwie starając się złagodzić swój
poprzedni afront. – W końcu jest wampirem... i... – dodał. – Właśnie zdałem sobie sprawę z
tego że pewnie sobie żartowałeś. Nie zwracaj na mnie uwagi."

sobota, 30 listopada 2013

W Pierścieniu Ognia.

Własnie skończyłam oglądać Igrzyska Śmierci: W Pierścieniu Ognia. Z tego co mówili ci, którzy już go oglądali, film był niesamowity tak samo jak książka. Otóż ja mam podobne zdanie. Poprzeczka była wysoka, bo trylogią jestem zafascynowana, wiec nawet nie liczyłam że film będzie beznadziejny.

Katniss i Peeta (tutaj w roli Jeniffer Lawrance i Josh Hutcherson) po wygraniu siedemdziesiątych czwartych Głodowych Igrzysk wyjeżdżają na Tounee. Zwiedzają jedenaście dystryktów i wygłaszają przemowy. Jednak wcześniej odwiedził ją sam prezydent Snow, mówiąc że musi uspokoić nastroje w dystryktach. Jeśli nie, wybuchnie rewolucja. Pierwszą sceną kiedy chciało mi się płakać, było gdy nasza bohaterka mówiła o Rue. Jednak później Katniss widzi że to na nic. Nawet jeśli ochroni swoją rodzinę i bliskich, co się stanie z resztą ludzi? Ich nie będzie miał kto ochronić.

Prezydent Snow chce się jej pozbyć za wszelką cenę, dlatego obchodząc siedemdziesiąte piąte Głodowe Igrzyska wysyła wylosowane osoby z puli, spośród zwycięzców. Gdy maja swoje kilka minut każdy z nich próbuje co w ich mocy, by zmienić nastrój kapitolińczyków i odwołać Igrzyska, jednak nic z tego nie wychodzi. Katniss i Peeta wracają ponownie na arenę. Jest to dla nich trochę trudne, wszyscy zwycięzcy w jakiejś części się znają i Haymitch namawia ich, by zawarli sojusz, jeśli nie oni będą pierwszymi ofiarami. Obojgu nadal zależy by ocalić siebie nawzajem.

Porównując ''W Pierścieniu Ognia'' z innymi filmami widać znaczącą różnice. Nie będę podawać tytułów, ale ta ekranizacja ma w sobie coś głębszego. Oglądając ma się w sobie ten promyk, który powinien być przy dobrym filmie.

O grze aktorskiej nie będę dużo mówić, bo była niesamowita. Aktorzy zostali dobrze dobrani i oglądając, nie myślałam ''Jezu, a ten/ta co tu robi?''. Każdy z nich odegrał swoja postać tak, jak sobie wyobrażałam czytając książkę. Było dużo smutnych scen, bardzo się wczułam i kiedy widziałam emocje na twarzach bohaterów sama w jakiejś części to czułam.

Zgodnie z zasadą sequeli efekty specjalne biją na głowę te z pierwszej części. Wszystko jest dopracowane z detalami. Arena jest realistyczna i zawiera nowe niespodzianki przygotowane przez Kapitol. Nie można też pominąć faktu, że w filmie jest pełno cytatów z książki. Z pewności każdy fan polubi ten stan rzeczy. Francis Lawrence nie wzorował się jedynie na twórczości Suzanne Collins. On przeniósł ją wiernie na ekran.
Moja ulubiona scena jak sadze była końcówka filmu, kiedy w dżungli Katniss i Finnik natknęli się na głoskółki. Nie wiem czemu, najbardziej zapadło mi to w pamięci.

''W pierścieniu ognia'' dostarcza prawie dwie i pól godziny dobrej rozrywki i widz nie czuje się, że reżyser robi z nas głupka, a postaci łatwo zdobywają nasza sympatie. Kończąc oglądać, chce się zobaczyć więcej i więcej, a o to własnie chodziło. Osobiście będę z niecierpliwością czekać na ''Kosogłosa'' który niestety pojawi się dopiero za rok, ale już wiem że warto czekać.